Jakem postanowiła, tak czynię dalej. Wciąż w ramach poszerzania horyzontów [#swegonieznacie!] nie wychyliłam nosa poza Polskę w te wakacje. Po krótkim pobycie w Izerach jeszcze w lipcu wybrałam się pod namiot. Dziś zabiorę Was tam ze sobą. Plecaki spakowane? Mogą być też stare worki. I Butelki coli dwie. Ruszamy;)
Jesteśmy już na miejscu. Dzień wcześniej udało nam się rozstawić namiot. Jak zwykle, podczas rozkładania padał deszcze. Namiot trochę przeciekał, ale od czego mamy folię malarską? Spało się niewygodnie, ale poranne widoki rekompensują nawet najbardziej uciążliwe bóle krzyża.
Po porannym spacerze czas na dobudzenie kota, który przez cały nadchodzący tydzień będzie traktował nasz namiot jak swoją willę. Nie, nie wpuścimy go do środka, ale on i tak zdoła kilka razy skoczyć nam na twarze.
Dobra, cały dzień przed nami. Co robimy? To wakacje, proponuję więc słodkie NIC. Możemy rozmawiać, przejść się na spacer, w wolnych chwilach wcinać zupki chińskie. Po tym tygodniu nie będziemy mogli na nie patrzeć przez kolejny rok.
W ramach spacerowego urozmaicenia możemy robić zdjęcia tych samych miejsc o różnej porze dnia:
Pogoda zmienną jest, dlatego wypadałoby mieć buty na zmianę. Albo przyzwyczaić się do ciągłego chluptania. [Pamiętacie moje buty z Małym Księciem? Możecie zrobić sobie takie same!]
Dzisiejszy dzień dobiega już końca. Podsumowując, co robiliśmy? Właściwie… nic się nie działo. I właśnie dlatego było miło! Pośmialiśmy się trochę, pochodziliśmy po okolicy. Odpoczęliśmy. O to chodziło. Teraz możemy pooglądać gwiazdy albo od razu pójść spać.
***
Tydzień pod namiotem kosztuje mnie zwykle szalone 200zł. To kwota ponad dwukrotnie niższa niż ta, którą musimy zapłacić za jedną noc w Kołobrzegu. Albo Miami [NG]. A tu gratis mamy świeże powietrze, brak hałasu i brak udziwnionych atrakcji. Jeśli nie praktykujecie takich wypadów, polecam gorąco. Porządny reset gwarantowany. Spróbujcie za rok!
Miłego dnia,
J.