O kursie konstrukcji ubioru do tej pory wspominałam raczej zdawkowo. Czas nadrobić zaległości i poświęcić mu kilka akapitów, zwłaszcza że wiele z Was jest żywo zainteresowana jego przebiegiem, co dawaliście mi znać w różnych dziwnych miejscach w sieci. Nawet na snapie!
Dlaczego w ogóle wybrałam taki kurs? Wydaje mi się, że każdy pasjonat z biegiem czasu ma ochotę na coś więcej, na porządny kawał wiedzy. Hobbystycznie szyciem zajmuję się od dawna, ale od kiedy pamiętam, miałam problem z wykrojami. Trudno było znaleźć coś idealnie odpowiadającego mojemu gustowi. Nawet gdy sama sylwetka wydawała się w porządku, po odszyciu model tu odstawał, tam był za ciasny. No nie leżał. Łatwo to jednak wytłumaczyć, bo mało kto zawiera się idealnie w wymiarach modelowego 36 czy 38.
Od kiedy tylko zaczęłam szyć, denerwowały mnie niepasujące wykroje. Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o zdejmowaniu miary, konstrukcji i tworzeniu wymyślonych przeze mnie ubrań idealnie na mój rozmiar.
Znacie to? Idziecie do sklepu, nawet tego specjalizującego się w dobrych jeansach i mierzycie trzy pary spodni. Wszystkie odstają z tyłu. Albo są dopasowane w pupie, ale w udach już nie. Od ekspedientki dowiadujecie się, że to “taki model”, tak jest i już. Ale Wy nie chcecie “takiego modelu”, tylko swój wymarzony, pasujący na Was, a nie na Kate Moss. Moje wymagania wcale nie były wygórowane – dopasowane czarne jeansy z małą domieszką elastanu, wysoki stan. Czy to tak wiele? A jednak nie dało się tego nigdzie znaleźć.
Dlatego postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Próbowałam uszyć idealne spodnie (to podejście pierwsze, a to drugie). Do ideału było im jednak dalej niż bliżej, ja nie miałam wiedzy z konstrukcji, więc przestałam w ogóle próbować. Przez ostatnie miesiące, właściwie prawie rok, stałam w miejscu. Szyłam tylko rzeczy luźne typu topy spaghetti, swetry czy płaszcze.
Nowy rok zaczęłam z silnym postanowieniem, że będę konstrukcyjnym wymiataczem. Ponoć chcieć to móc, a ja byłam zdeterminowana.
Próbowałam uczyć się na własną rękę czytając książki. Te polskie są jednak mocno przestarzałe, a anglojęzyczne klarowne, lecz zbyt pobieżne. Dlatego zapisałam się na Kurs Konstrukcji Ubioru w Krakowskich Szkołach Artystycznych.
Kurs odbywa się tylko dwa razy w roku i trwa dwa tygodnie. Z tego co wiem, to jeden z dwóch kursów, które mamy w Polsce. Czyli to nie jest wiedza, po którą można sięgnąć w każdej chwili. Z jakiegoś powodu, mimo że domowych szyjących jest w Polce coraz więcej, wciąż niewiele osób chce zgłębić ten temat. Mi to jednak nie przeszkadza, nawet pasuje. Uczenie się jest fajne, bycie wyjątkowym-łamane-na-dziwnym też. Mogę mieć monopol na wiedzę, tak jak Krystyna Czubówna ma monopol na komentowanie filmów przyrodniczych.
Z przyjemnością wykupiłam kurs, gdy tylko pojawiła się o nim wzmianka na stronie. Towarzyszyła mi mantra take my money, ale dajcie mi wiedzę, której nie mogłam zdobyć już od zbyt wielu lat.
Kurs konstrukcji ubioru w toku
Szczęśliwa, wyposażona w linijkę i kolorowe pisaki dojechałam do Krakowa. Zebrała się nas bardzo różnorodna grupka: tu pani projektant z wizją, ale bez wiedzy, tu krawcowa, która od lat męczy się z Burdami, tu domowa szyjąca (cześć, to ja, macham z rogu sali!), tu ludzie współpracujący z modowymi gigantami. Każdy dostał stół, na którym codziennie przez sześć godzin przekładał papier i rysował kreski równo pod kątem 90 stopni. Równiutko. Co do grubości ołówka.
Przez dwa tygodnie zdążyliśmy dość szczegółowo omówić konstruowanie podstawowych ubrań, takich jak sukienka, spodnie, koszula, płaszcz i żakiet. Do tego doszły drobiazgi typu t-shirt, rękawy i kołnierze. Nie była to nauka typu “przepisz wzór, oblicz i narysuj”, której szczerze nie znoszę. Przeciwnie – dyskutowaliśmy, omawialiśmy różne opcje. Uczyliśmy się widzieć sylwetkę, brać pod uwagę garbienie, brzuch i inne szczegóły, które mają ogromny wpływ na dopasowanie ubrania. Przede wszystkim – rozumieliśmy co robimy.
Było super. Nigdy wcześniej nie sporządziłam dobrowolnie takiej ilości notatek. Wróciłam bogatsza o kawał wiedzy, najlepszą ekierkę świata i rulon półpergaminu cenniejszego niż niemieckie autostrady.
Po powrocie skonstruowałam i odszyłam już dwie sukienki – na siebie i na moją mamę. To tylko wersje próbne, ale widać po nich, że zdobyta na kursie wiedza po prostu działa. Leżą niemal jak druga skóra! Nie mogę się doczekać, żeby odszyć pierwsze spodnie i porządną sukienkę ;)
Co dalej?
Dziwię się, że z napisaniem tego publicznie wytrzymałam tak długo. Spieszę Was poinformować, że ten kurs był przystawką, która tylko zaostrzyła mi apetyt. Mam ochotę na więcej. To była była trudna decyzja, będzie wymagała wielu wyrzeczeń, ale… od lutego zaczynam studiować konstrukcję odzieży. W Krakowie. Co drugi weekend będę wsiadać do Polskiego Busa, przejeżdżać te 280 kilometrów i chłonąć wiedzę jak szalona Joule-gąbka.
To nie wszystko. Powstał też Sekretny Plan, którym cieszę się tak bardzo, że mam ochotę myśleć tylko o nim. Szyjący mogą już skakać z radości. Za rok zobaczycie, co wykombinowałam.
***
Mało jest na świecie rzeczy bardziej satysfakcjonujących niż własny rozwój. Nawet herbata jaśminowa nie jest lepsza niż uczucie, że w końcu jest się na właściwej drodze.