Jest podróżniczym marzeniem co drugiej osoby, którą spotykam. Islandia zimą zachwyciła mnie do głębi – było tak magicznie, że wiem, że chcę tam wrócić jak najszybciej. Teraz jednak schodzę na ziemię i opowiem Wam zupełnie szczerze o moich oczekiwaniach i tym, co udało się zrealizować w rzeczywistości.
Większość internetowych obrazków z serii “expectations vs reality” pokazuje rozczarowania. Mnie Islandia nie rozczarowała ani trochę – ta podróż była po prostu inna od obrazu, który wytworzyłam w głowie przed wyjazdem. Napiszę o tym, co wyszło inaczej niż zakładałam i opiszę sytuacje, które trudno było przewidzieć. Postaram się też odpowiedzieć na wszystkie pytania – jeśli jakieś macie, piszcie śmiało w komentarzach!
Islandia zimą – oczekiwania a rzeczywistość
1. Przyroda
Jako że wycieczka na Islandię zimą polega głównie na zachwycaniu się atrakcjami przyrodniczymi, miałam wobec tej mieszanki wielkie oczekiwania. I nie tu zawiodłam się ani trochę! Islandia zachwyca – nie ważne, czy w deszczu, słońcu czy we mgle. Czasem było tak, że jechaliśmy nocą przez, wydawałoby się, zupełnie nudne tereny, a rano zachwycał nas widok całej okolicy. Bo okazywało się, że akurat śpimy nad jeziorem, a otaczające nas ośnieżone góry odbijają różowe promienie wschodzącego słońca:
Ktoś kiedyś wymyślił, że podzieli sobie tą całą przyrodę na Islandii i wylansuje niektóre miejsca na popularne. Nie wiem, na jakiej podstawie zostały wybrane te główne atrakcje, bo czasem udawało nam się znaleźć piękne, zupełnie nieoznaczone na mapie miejsca, gdy zatrzymywaliśmy się w przypadkowym miejscu.
Z tymi atrakcjami jest trochę jak z gwiazdami muzyki pop – niektóre robią dobrą robotę, inne śpiewają cudze piosenki przez auto-tune (procesor poprawiający dźwięk). Warto poznać je wszystkie, ale prawdziwe zachwyty przyjdą przez przypadek.
2. Pogoda
główna jedynka w dwóch skrajnych odsłonach
Słyszałam, że jest zmienna, ale nie przypuszczałam, że aż tak! Jest takie powiedzenie, że jeśli nie podoba Ci się pogoda na Islandii, poczekaj pięć minut. To szczera prawda! Czasem gęsty śnieg zaczynał padać w czasie gdy zmieniałam ustawienia aparatu. Jednego dnia padał deszcz, drugiego mieliśmy piękne słońce na zmianę z padającym niemal poziomo gradem.
Sama kaprysy pogody uznałam za część fajnej przygody. Lepiej nie jechać na Islandię zimą z innym nastawieniem. W środku wyjazdu byliśmy zmuszeni do zostania w naszej chatce dwa dni, bo przez pierwsze solidne opady śniegu główna droga, krajowa jedynka, była zamknięta na niektórych odcinkach, a dzieci na Islandii nie musiały iść do szkoły! Pogoda nieraz pokrzyżowała nam plany, ale tam po prostu nie da się trzymać planu.
Deszcz
Okazuje się, że to nie jest tak, że podczas islandzkiej zimy pada tylko śnieg. Pada też grad i solidny deszcz. Gdy pytałam Pauliny o to, czy mogę wziąć na Islandię kaszmirowy płaszcz, wyśmiała mnie tylko trochę i poleciła wziąć porządną przeciwdeszczową kurtkę. Ja wyśmiewam się bardziej, bo przemoczonej wełny nie wysuszyłabym przez cały wyjazd. Kurtka, rękawiczki i kominiarka narciarska okazały się być niezwykle przydatne!
Wiatr i odczuwalna temperatura
Byłam zdziwiona, gdy przeczytałam, że zimą na Islandii temperatura oscyluje od 5 do -5 stopni. To faktycznie prawda, choć odczuwalną bardzo skutecznie obniża wiatr. A wiatr jest czasem tak silny, że można się na nim położyć. Serio, bawiliśmy się w coś w stylu upadania na plecy, z tym że wiatr trzymał nas przed upadkiem ;)
3. Spanie w samochodzie
Jeśli kiedykolwiek spaliście w polskich górach we wrześniu, prawdopodobnie było Wam zimniej. Myślałam, że warunki będą dużo gorsze! Z mojej perspektywy noce były bardzo łagodne, ale warto zaznaczyć, że miałam porządny puchowy śpiwór. Moi rodzice szyli go na zamówienie trzydzieści lat temu i do dziś służy perfekcyjnie! Reszta znajomych nie miała już puchowych śpiworów i zdarzało im się marznąć, mimo że ich śpiwory teoretycznie nadawały się do temperatury -9 stopni, a w aucie mieliśmy grubo ponad zero. Jeśli więc rozważacie zimową, samochodową wyprawę na Islandię, sprawcie sobie porządne śpiwory. Tak porządne, by wytrzymały kolejne trzydzieści lat podróży.
Jeśli chodzi o samochód – wypożyczyliśmy Nissana Pathfindera, czyli dużego SUVa. Tylne siedzenia rozkładały się na płasko tworząc dużą powierzchnię do spania dla trzech osób. Przednie siedzenia dało się tylko pochylić, więc wymagały spania w pozycji embrionalnej. Auto wypożyczaliśmy trochę eksperymentalnie z carrenters.is – serwisu, w którym lokalni mieszkańcy wynajmują swoje auta. To coś w stylu lokalnego Airbnb dla samochodów.
Uzupełniające noclegi w drewnianych domkach
Planowaliśmy przespać pierwszą noc w wynajętym drewnianym domku, potem spędzić pięć nocy w aucie, a pod koniec wyjazdu znów spać w domku. Mimo świetnego samochodu i naprawdę niezłych warunków w środku, musieliśmy delikatnie zmienić plany i spędzić dodatkowe dwie noce w domku. Połowa ekipy przemokła przez pierwsze dni tak bardzo, że nie byliśmy w stanie dosuszyć ubrań w samochodzie. Z pięciu nocy w samochodzie zrobiły się więc trzy. Wszystkie chatki znaleźliśmy przez Airbnb (tu macie zniżkę 20 euro na pierwszy nocleg). To jest nasza pierwsza, ogromna chata, a w tej malutkiej spaliśmy pod koniec wyjazdu.
4. Ceny na miejscu i koszty podróży
To statywowe selfie przy wodospadzie, które zrobiłam zaraz po nocy spędzonej w aucie, jeszcze przed wschodem słońca – nie było tam nikogo!
Zaskakująca informacja – ceny niektórych produktów spożywczych na Islandii są niższe niż w Polsce! (Mnie, wielbiciela chrupania, w szczególności ucieszyła śmiesznie niska cena Pringlesów.) Większość produktów jest droższa niż w Polsce, ale nie jest to jakaś ogromna różnica. W szczególności w sieci sklepów Bónus da się zrobić zakupy w rozsądnych cenach. Tylko od razu mówię – na wschodzie wyspy tych sklepów jest bardzo mało, więc polecam sprawdzić mapę i godziny otwarcia jeszcze przed podróżą.
Finansowo wyjazd był dla mnie osobistą porażką – myślałam, że jako osoba zmyślnie zarządzająca finansami jestem w stanie oszacować dość dokładnie, ile i na co powinnam przeznaczyć pieniędzy. Do tej pory w moich podróżach największym wydatkiem były loty, więc przyzwyczaiłam się do myślenia, że tanie loty oznaczają tanią podróż. W tym przypadku ceny samochodu i noclegów były wyższe niż cena lotu. Jedzenie też nie należało do najtańszych, gdy chciało się spróbować lokalnych przysmaków. Zupy i przekąski kosztują tu 70-100 złotych, a danie główne grubo powyżej setki.
Z drugiej strony, zaskakująco mało wydaliśmy na wejścia. Na Islandii zobaczymy mnóstwo pięknych rzeczy zupełnie za darmo. Wycieczka z przewodnikiem po lodowych jaskiniach musi być niezapomnianym przeżyciem, ale nie chcieliśmy płacić za nią 160 dolarów od osoby. Wachlarz darmowych lub tanich atrakcji jest naprawdę szeroki!
My płaciliśmy tylko za wejściówki na baseny termalne. I tu też polecam znaleźć fajne alternatywy do drogiej i obleganej przez masy turystów Blue Lagoon. Możecie szukać basenów w Waszej okolicy na stronie z kąpieliskami Islandii. Od siebie polecę kompleks Myvatn Nature Baths w okolicy Reykjahlíð na północnej części wyspy. Wejściówka studencka zimą kosztuje 2200 ISK, czyli około 75 złotych. Mimo mrozu spędziliśmy tam trzy godziny na kursowaniu pomiędzy otwartymi basenami a saunami. Wieczorem w zimie kompleks jest niemal pusty, więc można się poczuć jak król siarkowego królestwa. A wszystkim osobom, którym baseny termalne śmierdzą, polecam poczytać o dobroczynnym działaniu siarki na skórę. Do zapachu naprawdę można przywyknąć ;)
5. Czas offline i duchowy reset
To pierwsza podróż od lat, na którą nie wzięłam komputera i nie planowałam korzystać z sieci. Obawiałam się syndromu odstawienia, jednak było mi niesamowicie lekko! Okazało się, że jakimś cudem świat się nie zawalił, chociaż kilka wulkanów ponoć próbowało wybuchnąć. Przez ten tydzień nie nałożyłam też na twarz ani grama makijażu i była to pierwsza tak długa przerwa od wielu lat. Świeże powietrze, autentyczna gęba, długie rozmowy, cisza i brak kontaktu ze światem pozwalają na realny, dogłębny reset.
Przy okazji spełniłam moje mini marzenie bycia na chwilę odludkiem – tak jak pisałam, pogoda pokrzyżowała nam plany i musieliśmy spędzić dwie noce w małej drewnianej chatce na odludziu. Przez cały jeden dzień żartowaliśmy i graliśmy w proste, zupełnie głupkowate gry. W tym dniu powstał też bałwan i prawie gotowe igloo, do którego można było wejść!
Pod względem wypoczynku rzeczywistość zdecydowanie przerosła oczekiwania.
Islandia zimą była niesamowicie urzekająca, jednak jestem pewna, że dla pełnego obrazu chcę odwiedzić wyspę latem. Z wszystkich postanowień powrotu do odwiedzonych miejsc to jest zdecydowanie najsilniejsze! Macie miejsca, za którymi tęsknicie i moglibyście wracać w nieskończoność? Dla mnie są to polskie góry i Islandia właśnie.
PS: a jeśli kręci Was Islandia, ale nie jesteście fanami spania w aucie i ogarniania wycieczki samemu – na Islandię da się też pojechać z biurem podróży, np. ITAKA. Podejrzewam, że taka wyprawa ma już bardziej cywilizowany charakter :)
- Odwiedź instagram, jeśli chcesz otrzymywać dawkę pozytywnej energii.
- Przejrzyj kanał na youtubie, jeśli lubisz słuchać i oglądać.
- Zapisz się na newsletter, jeśli chcesz otrzymywać mail z pożytecznymi treściami nie częściej niż raz w tygodniu.
- Informacje o nowościach są publikowane na facebooku i bloglovin.